poniedziałek, 26 maja 2014

"Xena: Wojownicza Księżniczka" - wrażenia po 1. sezonie

W czasach pradawnych Innych, rycerzy i lordów, Tallos pogrążony w niesmaku szukał czegoś do oglądania. I znalazł, aczkolwiek nie wśród najnowszych produkcji, ale w odmętach pamięci, przechowującej wspomnienia po wspaniałych latach 90. (powiedział człowiek urodzony w 89.). Oto "Xena: Wojownicza Księżniczka", której 1. sezon właśnie skończyłem. W niniejszej notce chciałbym podzielić się z Wami wrażeniami z projekcji. Zapraszam.

Jako, że gimby nie znajo, wypadałoby zacząć od małego streszczenia. Główną i tytułową bohaterką show jest Xena (w tej roli Lucy Lawless), niegdysiejszy postrach połowy Grecji, która pod wpływem spotkania z Herculesem (do którego zapewne kiedyś na tym blogu dojdziemy) dostrzega zbrodniczość swoich przeszłych działań i postanawia przemierzać świat, chroniąc prostych ludzi przed podobnymi sobie watażkami. W podróżach i przygodach towarzyszy jej przyjaciółka Gabriela (Renee O'Connor).


Zaczniemy od największych wad serialu: jest stary i tani. Ciężko doszukiwać się w nim dbałości o szczegóły, a jeśli budownictwo, ubrania i uzbrojenie/opancerzenie starożytnych Greków wyglądało tak, jak to pokazują w "Xenie", to ja jestem wydra (albo w ogóle się nie znam) - odwiedzane fortece wyglądają na budowle typowo średniowiecznoeuropejskie, a wiele zbroi przywodzi na myśl raczej to, co widzimy w filmach czy na rysunkach poświęconych... samurajom. Z jednej strony nie ma się co temu dziwić, wszak rok produkcji serialu to 1995, ale i tak nieco to kłuje w oczy - na szczęście nie aż tak bardzo, by nie dało się przez to oglądać całości. Żeby jednak nie mieć całego akapitu narzekań, muszę pochwalić wygląd centaurów i gigantów, którzy wyszli specom od efektów specjalnych znakomicie (z drugiej strony, wszelkie stwory wykreowane w całości komputerowo wyglądają fatalnie, aczkolwiek zdaję sobie sprawę, że wtedy inaczej być nie mogło).

Drugą widoczną na pierwszy rzut oka cechą "Xeny" jest luźne podejście do realizmu nazwijmy to fizycznego. Dzięki temu możemy jednak cieszyć oczy ciekawymi scenami walki, w której główna bohaterka wyczynia takie cuda, że Książę Persji czy Liu Kang mogliby się od niej uczyć: wielometrowe biegi po ścianach, parokrotne kopnięcia w powietrzu czy inne tego typu cuda sprawiają, że z jednej strony potyczki fajnie się ogląda, a z drugiej strony można się z nich uśmiać (w pozytywnym sensie). Moja chyba ulubiona scena to ta, w której rzucony przez Xenę chakram (taki metalowy dysk), wbija się w grubą gałąź i przecina ją, obracając się niczym piła tarczowa i wydając takie same odgłosy. Swoją drogą, wbrew mym oczekiwaniom raczej nie oglądamy wielu pojedynków szermierczych, gdyż Wojownicza Księżniczka o wiele bardziej lubi walczyć rękami i nogami.

Serial jest także bardzo humorystyczny, i z tym niestety bywa różnie. Z jednej strony, spora część xenowych one-linerów wywołuje szeroki, wesoły uśmiech, z drugiej - czasem niektóre wydarzenia i postacie przywołują uśmiech równie szeroki, tylko że tym razem zażenowania. Ale znów, w latach 90. obowiązywało inne poczucie humoru niż dzisiaj i może zaprawiona w boju armia zmuszona do odwrotu przez korki wystrzeliwane z butelek gazowanej wody była uznawana za zabawną (dzisiaj dalej jest, ale już w zupełnie innym sensie).


Porozmawiajmy chwilę o głównych bohaterkach i postaciach pobocznych, zaczynając od Xeny. Po pierwsze, jako główna bohaterka serialu akcji, musi być badassem: kopać tyłki i rzucać one-linerami - jedno i drugie czyni z wprawą i ochotą. Poza tym, Wojownicza Księżniczka jest także mistrzem medycyny: wszyscy pamiętamy, jak naciskając odpowiednie punkty na ciele przerywała dopływ krwi do mózgu, ale już nie wszyscy pamiętamy, że potrafiła zrobić tracheotomię - i choć muszę przyznać, że choć nie wygląda to realistycznie, to jednak dodaje jej pewnego smaczku i unikalności. Po drugie, jako bohaterka kobieca musi się odpowiednio prezentować. I tutaj jest jeszcze lepiej! Trzeba przyznać, że Lucy Lawless swego czasu była świetną laską (zresztą obecnie, jak na swój wiek, w żadnym razie nie wygląda źle), mającą nogi aż do samej ziemi i potrafiącą spojrzeć tak, że aż człowiekowi miękły kolana. Niestety, gorsze wrażenie (i wcale nie mam tu na myśli urody) sprawia Gabierla, zwłaszcza w pierwszych odcinkach. Tak samo jak Xena, jest odzwierciedleniem pewnego archetypu (goofy sidekick), ale jest to po pierwsze archetyp bardzo męczący, a po drugie fatalnie zagrany. Na szczęście, z oboma tymi składnikami wraz z kolejnymi odcinkami jest coraz lepiej i od około jednej czwartej sezonu oglądanie Gabrieli już tak nie męczy. Aha, co do lesbijskich aluzji - w pierwszym sezonie ich w ogóle nie ma (a jak jest jedna, to zamierzona).

Co zaś się tyczy pozostałych postaci, to można podzielić je na kilka grup. Po pierwsze, mamy postacie z krwi i kości (jak król Gregor), i one trzymają poziom. Po drugie, mamy złych watażków i chociaż wszyscy są podobni, to jednak każdy ma przynajmniej jedną cechę wyróżniającą, więc ogląda się ich na ogół fajnie (no i są tak cudownie źli, jak tylko mogli te dwadzieścia lat temu). Po trzecie, mamy typowe comic reliefy, i tutaj już niestety jest różnie: np. grany przez Bruce'a Campbella Autolycus (król złodziei znany z "Herculesa") to klasa sama w sobie, ale taki Joxer (Ted Raimi, jak to dobrze, że chociaż brat go kocha [jednym z producentów show jest Sam Raimi, chyba najbardziej znany ze "Spider-mana 1-3", do którego zresztą brata też wcisnął]) jest po prostu debilny. Jest jeszcze czwarta grupa, czyli postaci mitologiczne i historyczne (jak Homer czy Hipokrates), którzy tutaj pokazani są zwykle na początku swojej drogi i to spotkanie z Xeną lub Gabrielą sprowadziło ich na doskonale znaną nam ścieżkę - na szczęście twórcy serialu okazali im należny szacunek (niechlubny wyjątek: Galen, przedstawiony jako religijny beton).


Pora przejść do największej zalety serialu: prezentowanych historii. Szczerze mówiąc, ich poziom mnie bardzo pozytywnie rozczarował, gdyż spodziewałem się samych głupiutkich lub prostych jak konstrukcja cepa fabuł. Fakt, serial jest przeznaczony dla wszystkich grup wiekowych, więc większość odcinków zawiera morał, ale poza tym jest bardzo dobrze - poszczególne historie mają na ogół jakąś głębię i potrafią zaskoczyć, a także nie widać w nich za wielu dziur i rzadko trzeba sięgać po jakieś deus ex machiny. Moim ulubionym odcinkiem i najlepszym tego przykładem jest "Cradle of Hope" (świetne podejście do przepowiedni i puszki Pandory), chociaż mógłbym wymienić tutaj także parę innych epizodów ("Death in Chains", "Mortal Beloved", "Is there a Doctor in the House?"). Właściwie jedyny odcinek, który zupełnie mi się nie podobał, to "Beware Greeks Bearing Gifts" (dziejący się w oblężonej Troi, która tutaj jest miastem z trzema budynkami na krzyż, a oblegająca armia to parunastu wojowników), sporo wad ma także "Athen's City Academy of the Performing Bards" (w dużej części złożony z fragmentów epizodów wcześniejszych). Jest także kilka odcinków komediowych, ale na szczęście po pierwsze nie za dużo, a po drugie całkiem śmiesznych, więc nie ma nimi przesytu i się ich nie przewija.

Podsumowując, serial na pewno jest warty przypomnienia, gdyż miłe wspomnienia mogą zatrzeć pewne jego niedoskonałości. Nie wiem, czy spełniłby oczekiwania dzisiejszych nastolatków, ale polecałbym im sprawdzić.

P.S. Wiecie, że Xena czyta się Zina? Zniszczyło to moje dzieciństwo.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz