poniedziałek, 12 maja 2014

Moja mała biblioteczka, cz. 1.

W dzisiejszym, a także jutrzejszym, pojutrzejszym i popojutrzejszym poście chciałbym przedstawić Wam moją małą biblioteczkę. Co prawda, jeśli czytujecie blogi literackie (np. te polecane przeze mnie), może ona się Wam wydać śmiesznie mała, ale ja uważam, że nie mam tutaj się czego wstydzić. Zapraszam.


Tolkien John R. R.: "Hobbit - czyli tam i z powrotem", "Władca Pierścieni", "Silmarilion", "Dzieci Hurina", "Niedokończone opowieści"


Pierwszeństwo w opisie zapewnijmy mistrzowi, guru fantastyki i prawdopodobnie obdarzonemu największą pracowitością i wyobraźnią pisarzowi w historii. Tolkiena jednak nie trzeba przedstawiać i nie mam zamiaru tego robić, zamiast tego skupiając się na swoich odczuciach z lektury.

Zacznijmy od "Hobbita", jako że to najstarsza z powyższych pozycji i najwcześniej przeze mnie przeczytana. To, co wyróżnia ją na tym tle jest fakt, że to bez wątpienia książka dla dzieci, czego zresztą Tolkien nigdy nie krył. Ponadto, pisząc ją nie stworzył jeszcze całego świata, stąd tutaj możemy zauważyć niewielkie różnice z innymi pozycjami. Czy to jednak oznacza, że dorośli nie będą z niej czerpać uciechy? Ależ skąd, będą, i to wielką. Całość jest bowiem po pierwsze optymistyczna, po drugie bardzo luźna, a po trzecie - baśniowa. Jasne, drużyna staje naprzeciwko niebezpieczeństw, ale wszyscy od razu wiemy, że wyjdzie z nich bez szwanku - i potem dziwimy się, że jednak w Bitwie Pięciu Armii ktoś zginął. Jeśli ktoś chce jednocześnie móc zobaczyć kunszt Tolkiena, ale nie przejmować się za bardzo losami świata, "Hobbit" będzie w sam raz.

"Władca Pierścieni" jest już oczywiście inny. W nim ważą się już losy świata, ludzkości, elfickości, krasnoludzkości, hobbickości i orkowości. To jednak, co najbardziej w nim lubię, to dialogi. Barwne słownictwo stosowane przez postaci nie wygląda może naturalnie, ale za to wprowadza znakomity klimat i moim zdaniem dobitnie pokazuje, że mamy tutaj do czynienia nie tyle z historią Śródziemia, a jego legendami ("Silmarilion" zawsze jawił mi się jako mitologia tego świata). Nie można także oczywiście pominąć sławnych opisów, które, chociaż oczywiście ich nie pomijam, i dla mnie są nieco zbyt długawe. Trzeba także dobitnie powiedzieć, że mimo swojej wybitności "Władca Pierścieni" potrafi też znudzić - no, ale gdzie indziej potrafi zaciekawić, wzruszyć i wiele więcej.

Znudzenie jest tym, co ogół czytelników przypisuje "Silmarilionowi" jako jego główną cechę. Ja osobiście się z tym nie zgadzam. Fakt, "Silmarilion" nie jest łatwą lekturą; mnogość nazw geograficznych, imion, opisów itp. może co prawda odrzucić, ale też do książki tej trzeba odpowiednio podejść. To mitologia w najczystszej postaci; nie mamy co tutaj szukać spójnej narracji, postaci jak żywych itp. Zaryzykowałbym stwierdzenie, że potrzebna jest kartka i ołówek, na których będziemy zapisywać, kto jest kim i co jest czym. Ta wyjątkowość jest jednak siłą opisywanej pozycji i chociaż nieczęsto do niej wracam, to jednak czasem to robię.

O "Dzieciach Hurina" i "Niedokończonych opowieściach" nie napiszę. Pierwszą z tych pozycji czytałem bowiem raz i dawno temu, a że jest ona bardziej w stylu Silmarilionu niż "Władcy", niewiele z niej pamiętam. Drugą z kolei dopiero czytam i być może po zakończeniu lektury podzielę się z Wami wrażeniami.


Rowling Joanne: cykl "Harry Potter"


Może się komuś tym narażę, ale uważam (na podstawie mojej malutkiej wiedzy), że Rowling jest trochę takim dziecięco-młodzieżowym Tolkienem. Jak do wyniku sprzedażowego i artystycznego Tolkiena próbują dobić wszyscy autorzy fantasy, tak do wyniku sprzedażowego i artystycznego próbują dobić wszyscy autorzy książek dla młodzieży. Fakt, nie jest to artystka na miarę Nobla, ale o ile o "Harrym Potterze" słyszy się wiele pozytywnych opinii, o tyle np. na temat "Zmierzchu" - zero.

Wrażenia o "Harrym Potterze" są na pewno wyraźniejsze niż o Tolkienie czy innej książce, która tu jeszcze będzie opisywana, gdyż jestem w miarę na świeżo po kolejnej lekturze. I muszę przyznać, podobało mi się, mimo że na pewno nie jestem jak to się mówi targetem owego dzieła. Na pewno jednak kiedyś tak było, a wtedy, choć nie byłem potteromaniakiem, czytałem całość raz za razem, nawet zapisując kolejne zaklęcia i ucząc się ich na pamięć (to jeszcze nic - miałem koleżankę, która potrafiła z miejsca powiedzieć, ile Harry listów dostał). Można także stwierdzić, że byłem jednym z tych, którzy dorastali z głównymi bohaterami; wszak pierwsze części czytałem jeszcze w podstawówce, a ostatnią - pod koniec liceum.

Cała seria ma zasadniczo jedną wadę: głównego bohatera. Po pierwsze, to rycerz bez skazy i zmazy, który oddałby swoje życie prawie bez zastanowienia. Po drugie, jest on po prostu niewyobrażalnie głupi. Naprawdę, na tych tak pi razy drzwi 4000 stron ciężko dałoby się znaleźć jakiś przykład jego inteligencji; zawsze jest to tylko szczęście i Hermiona. Niby Rowling chciała stworzyć przeciętnego nastolatka, ale jak dla mnie nie ma on żadnej z powyższych cech (chociaż obecnie, w czasach gimbazy, to inteligencja może się zgadzać).

Wypada także skrobnąć parę słów o świecie przedstawionym. Fakt, jest w nim sporo dziur i nade często trzeba je maskować zaklęciami niepamięci i antymugolskimi, ale cała wizja jest dosyć ciekawa. Ponadto, zauważmy, że chociaż to z mugoli robi się czasem debili, to jednak czarodzieje są częściej dużo bardziej nieporadni i o ile mugolaki w świecie czarodziejów radzą sobie znakomicie, o tyle ci drudzy zupełnie nie potrafią się odnaleźć w naszym.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz