wtorek, 13 maja 2014

Moja mała biblioteczka, cz. 2.

Zgodnie z obietnicą, w dniu dzisiejszym kontynuujemy opis mojej małej biblioteczki. W przeciwieństwie do wczorajszego posta, kipiącego od heroizmu w najczystszej postaci, dzisiaj zajmiemy się mroczniejszą stroną fantastyki. Zapraszam.


Martin George R. R.: Saga "Pieśni Lodu i Ognia"


Cykl, do nazwania którego wielu (w tym ja) używa raczej tytułu pierwszej części ("Gra o Tron"). Wielu z Was zapewne ogląda serial na motywach tego dzieła, ale już mniej osób je czytało.

W całości trzeba zwrócić uwagę na dwie olbrzymie zalety. Po pierwsze, jest to fantasy, w którym niepokojąco mało jest fantasy. Cały cykl to raczej powieść historyczna z elementami fantastycznymi w tle - fakt, magia się tutaj pojawia, nawet taka całkiem standardowa, ale pierwsze skrzypce grają kolejne za- i przedkulisowe rozgrywki rodów, polityczne sojusze, wojny i cały ten niezbyt wesoły, acz dający czytelnikowi olbrzymią frajdę stuff. Po drugie, ogrom pracy, którą Martin włożył w stworzenie świata, a nawet światów - wszak poza zachodnioeuropejskim Westeross opisał także Wolne Miasta, Zatokę Niewolniczą, Morze Dorthaków itd., a każdy z tych regionów ma inną geografię, kulturę itp. Mam nadzieję, że jeśli w końcu skończy "Pieśni" i pożyje jeszcze trochę, wyda "Westeroski i Essoski Podręcznik Historyczny" czy jakoś tak.

Akcję cyklu można rozpatrywać na dwóch płaszczyznach. Jeśli chodzi o płaszczyznę "globalną", to tu, jak już mówiłem, jest świetnie - kolejne wojny, sojusze i reszta polityki wypada tutaj znakomicie. Nieco gorzej jest w płaszczyźnie "lokalnej" czyli w losach poszczególnych postaci. Mamy tutaj bowiem zarówno ciekawe wątki Jaime'a czy Tyriona, jak i nudne losy Brana czy (zwłaszcza) Daenerys. Możliwe, że jest to spowodowane chęcią dotarcia do dużego grona odbiorców i dania każdemu to, co chcę: mnie jako staremu koniowi wątek Aryi nie wydaje się zbyt ciekawy, ale może czytające to licealistki mają z niego większą frajdę. Jeśli już jesteśmy przy postaciach, to trzeba także pochwalić Martina za to, że na ogół mają one skomplikowane charaktery i niełatwo je ocenić, chociaż oczywiście pojawiają się postaci do szczętu złe czy dobre.

Na koniec muszę jednak skrytykować pewną część umiejętności pisarskich Martina. Chodzi tutaj o sceny erotyczne. Zaprawdę, to chyba najgorszy seks, jaki czytałem w życiu. Mój ulubiony cytat (z pamięci, więc może być niedokładnie): "Wsunęła go tak głęboko, że nie wiedziała, kto ma kutasa, a kto cipkę".


Sapkowski Andrzej: Cykl wiedźmiński


Nareszcie doszliśmy do mojego ulubionego wycinka całości zbioru. Już sam fakt, że jest to dzieło polskie sprawia, że zajmuje ważne miejsce w moim sercu, ale to oczywiście jest niejedyna zaleta prozy Sapkowskiego. Mocnych punktów sagi jest naprawdę wiele i aż nie wiem, jak przelać je na "papier", by przekazać to, co chcę powiedzieć.

A więc, przede wszystkim, najlepsze postaci, o jakich czytałem. Przede wszystkim, świetnie udało się Sapkowskiemu napisać zarówno bohaterów, którzy sami w sobie są skomplikowani i niejednoznaczni (oczywiście głównie Geralta), jak i tych, którzy bardziej odzwierciedlają pewnego rodzaju archetypy (Jaskier czy Vilgefortz). Nie bez znaczenia są również prowadzone przez nich dialogi. Po pierwsze, każda postać ma swój własny styl wysławiania się, zależny od chociażby warstwy społecznej, z której pochodzi i odebranej edukacji - najlepiej to widać po (nie)wesołej drużynie Geralta. Po drugie, sama treść tych rozmów jest znakomita i nakazuje nam się na przemian wzruszać, bawić i zamyślać. Miło także, że Sapkowski nie bał się swojskiej kurwy, a jednocześnie nie rzucał jej na prawo i lewo.

Co zaś się tyczy historii świata, to tutaj świetnym posunięciem autora było oparcie jej wątków na istniejących mitologiach i faktycznych wydarzeniach z realnego świata. Dzięki temu, czytając opowiadania i pięcioksiąg nie mamy wrażenia, ze coś jest przesadzone i nieprawdopodobne, bo przecież podobne rzeczy zdarzyły się naprawdę. Jednocześnie moją (i zapewne nie tylko) olbrzymią sympatią cieszą się "przepisywania" na nowo popularnych bajek, jak "Pięknej i Bestii" czy "Królewny Śnieżki i Siedmiu Krasnoludków".

Dużo "Wiedźmina" chwaliłem, ale muszę też go nieco skrytykować. Mniejszy zarzut dotyczy wątku Ciri, który po pierwsze jest nudniejszy od losów Geralta, a po drugie dzieje się w mniej do mnie przemawiającym otoczeniu. Większy zarzut mam natomiast do faktu, ze czasem Sapkowski za dużo chciał, skąd z kolei wzięły się jakieś dziwne sposoby narracji, jak dziad Pogwizd czy ta śniączka o bardzo skomplikowanym imieniu.

Osobny akapit należy poświęcić "Sezonowi Burz", czyli wydanej po długiej przerwie powieści o Geralcie. Mówiąc krótko: nie podobał mi się i jak dla mnie jest zwykłym skokiem na kasę. Po tych parunastu latach Sapkowski stracił nieco umiejętności pisarskich i wyczucia postaci, przez co czasem zastanawiałem się, czy zaiste czytam tego samego o tym samym. Ponadto, ze wszystkich minifabuł podobała mi się tylko jedna (ta z lisicą), to samo można powiedzieć o postaciach (krasnolud w powyższym).

Żeby jednak nie kończyć narzekaniem: w przeciwieństwie do Martina, Sapkowski ma naprawdę spore wyczucie w pisaniu scen erotycznych, przy czym nie sili się w nich na podniecenie czytelnika, zamiast tego woląc bawić się konwencją (vide Geralt i Fringilla w bibliotece)..

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz