czwartek, 13 marca 2014

Animowany Tolkien

"Lord of the Rings" Petera Jacksona zaiste jest wielką trylogią filmową - słyszał o niej każdy, a większość oglądała (serio, nawet moja babcia). Nie jest to jednak pierwsze podejście do ekranizacji dzieł Tolkiena - wcześniej powstały trzy filmy animowane i to właśnie o nich będzie traktować dzisiejsza notka. Nie są one szeroko znane, a szkoda, bo naprawdę na to zasługują. Zapraszam.


Bakshi's "Lord of the Rings" (1978)


Chyba najbardziej znany film z dzisiejszych opisywanych; sam dowiedziałem się o nim kilka lat temu, kiedy w okolicy Wielkanocy puściła go któraś z rodzimych stacji, wtedy też obejrzałem go po raz pierwszy.

Przy omawianiu plusów warto zwrócić uwagę głównie na dwie rzeczy. Po pierwsze, Bakshi był wierniejszy materiałowi źródłowemu niż Jackson, i chociaż i tutaj nie ma Toma Bombadila (i dobrze, bo rozdziały w Starym Lesie należą do najnudniejszych w książkowym pierwowzorze), to widać to nawet w takich szczegółach, jak wygląd Gandalfa: ma białą brodę i niebieski kapelusz, tak samo jako w tolkienowskiej prozie. Ponadto, w jego filmie nie znajdziemy jacksonowskiej widowiskowości i walki z setkami orków. Przy okazji trzeba jednak przyznać, że początek obrazu jest za szybki i osoba niezaznajomiona z twórczością mistrza może się poczuć nieco zagubiona.

Drugim plusem "Władcy Pierścieni" Bakshi'ego jest ciekawy styl animacji. Zastosowano tutaj nie tyle klasyczne rysowanie postaci, co przeniesiono na ekran ruchy prawdziwych i wygląd prawdziwych aktorów, oczywiście "pokolorowanych" (co niestety widać w niektórych scenach). Ciekawie też wyszedł świat upiorów, w którym zamiast zamazania ekranu zastosowano ciemniejszą paletę kolorów tła i spowolnienie ruchów postaci. Ponadto, wyraźnie widać, że film, chociaż animowany, nie jest dla dzieci, gdyż krew leje się tutaj dość gęsto.

Duże kontrowersje budzi wygląd postaci: hobbici wyglądają jak dzieci (a Sam jak brzydkie dziecko na dodatek); Aragorn wygląda jak stary indianin; Boromir ma gęstą brodę, rogaty hełm wikinga i jest ubrany w skóry; Gimli zamiast stroju bojowego nosi strój codzienny; z całej drużyny właściwie jedynie Legolas i wspomniany wcześniej Gandalf mają "normalny" design (dodajmy jeszcze do tego rzymskiego Erlonda). Mnie to wszystko dość śmieszyło, ale nie powiedziałbym, by przeszkadzało, zwłaszcza że charaktery postaci zostały dobrze ukazane, a ich ugłosowieniu nie można nic zarzucić.

Niestety, film ma jedną, poważną wadę: mimo tytułu, nie obejmuje on wydarzeń z całej trylogii (tak, wiem, że to błędne określenie, ale się przyjęło), a jedynie z dwóch pierwszych tomów. Powodem są oczywiście fundusze: koszty obrazu rosły i w którymś momencie wytwórnia powiedziała "stop" (stąd też zapewne bardzo uboga Bitwa o Helmowy Jar), dlatego też powstał produkt niekompletny, przy którym widać, że urywa się w połowie. Historia Wojny o Pierścień musiała zostać dokończona przez kogoś innego...

Rankin&Bass' "The Hobbit" (1977)


Zanim jednak do tego dojdziemy, zrobimy przerwę na ekranizację książki, którą niesłusznie nazywają prequelem "Władcy Pierścieni": "Hobbita, czyli tam i z powrotem".

W przeciwieństwie do Bakshi'ego, Rankin i Bass zrobili film, który jest wyraźnie kierowany do dzieci. Można z niego wyczytać wyraźny morał, nie ma tutaj właściwie żadnej przemocy, a oprawa jest miła dla oka (zwłaszcza tła, które wyglądają jak namalowane kredką świecową) i ucha (zwłaszcza bardzo przyjemna melodia przewodnia). Jak już przy tym jesteśmy, z perspektywy czasu i wyglądu filmowego "Władcy Pierścieni" zabawnie obserwuje się, jak dawniej świat Tolkiena wyobrażali sobie animatorzy: Rivendell nie jest wielką osadą, a istotnie "ostatnim przyjaznym domem", Gollum wygląda jak przerośnięta żaba, a leśne elfy bardziej przypominają gnomy niż Legolasa (i tak też moim zdaniem początkowo widział je J.R.R., tzn. zanim powstały trzy pierścienie dla królów elfów).

Słówko wypada napisać także o bardzo solidnych postaciach. Bilbo jest cholernie sympatyczny i przyjacielski, Gandalf odpowiednio tajemniczy (znika, maskuje się; wypas normalnie), w Thorinie mimo małej ilości czasu ekranowego istotnie widać przemianę pod wpływem odzyskanego złota. Pozytywne wrażenie sprawia także przedstawienie charakteru przeciwników - Golluma i Smauga - bo z ich wyglądem jest już gorzej: o ile ropuszy Smeagol wygląda spoko, to kocioryjego smoka chyba nie da się ocenić na plus (na szczęście jego głos naprawdę trzyma poziom).

Wszyscy wiemy jednak, że nie na tym zakończyły się przygody hobbitów, tak więc przechodzimy do...

Rankin&Bass' "The Return of The King" (1980)


Jak już widać po nagłówku, jest to film, który niejako "połączył" dwa poprzednie: z jednej strony jest uznawany za nieformalną kontynuację dzieła Bakshi'ego, z drugiej zrobiła go ekipa odpowiedzialna za "The Hobbit".

Moim zdaniem największą zaletą opisywanego filmu jest fakt, że jest on... musicalem. Już w "Hobbicie" mieliśmy od czasu do czasu wstawki muzyczne, tutaj grają one główną rolę. I robią to świetnie, gdyż kompozycje są w mojej opinii kapitalne. Film obejrzałem parę miesięcy temu, a do dzisiaj nucę takie melodie jak "Frodo of the Nine Fingers and the Ring of Doom" (... the hobbit Bilbo found it in Gollum's cave of gloom), "The Bearer of the Ring" czy "Where Is the Whip, Is the Way" - nawet, jeśli nie zamierzacie oglądać całości, znajdźcie je na youtubie, nie powinniście żałować.

Jeśli chodzi o wadę filmu, to jest właściwie jedna: zupełnie nie wiem, do kogo był kierowany. Z jednej strony wyglądałoby na to, że dla dzieci: we właściwie każdej scenie ktoś tłumaczy nam, co się dzieje na ekranie (strasznie męczące) oraz do minimum ograniczono wątek Aragorna i Minas Tirith, niezbyt przyjazny i zrozumiały dla najmłodszych, przynajmniej nie tak przyjazne jak wyprawa dwóch "śmiesznych, małych ludzików". Z drugiej jednak to wciąż dość posępne dzieło, a i przytaczane melodie raczej nie spodobałyby się dzieciom. Lepiej by było, gdyby autorzy trzymali się jednej konwencji.

Żeby nie kończyć negatywnie, zwrócę jeszcze uwagę na moje dwie ulubione sceny. Pierwszą z nich jest kuszenie Sama przez Pierścień - wątek praktycznie zupełnie pominięty przez Jacksona, tutaj dość znaczący i trwający te kilka minut; drugą - rozmowa o tym, co stanie się z hobbitami w tym "nowym" świecie.


A Wy, widzieliście te filmy? Co o nich sądzicie? I czy chcecie polecić jeszcze jakieś inne adaptacje Tolkiena (np. radiową czy rosyjską)? Piszcie o tym w komentarzach.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz