piątek, 24 lipca 2015

Seriale superhero 2014/2015, cz. 3. - Nowe perełki

W dzisiejszej, trzeciej już odsłonie mojej wędrówki po serialach superhero w sezonie 2014/2015 zajmę się zupełnie nowymi serialami, które jednocześnie okazały się prawdziwymi perełkami. Zapraszam.


"Constantine"

Przed startem powyższego serialu, Constantine nie był do końca nieznany szerokiej widowni. Jak pamiętamy (albo i nie) w 2015 wyszedł film z Keanu Reevesem w roli tytułowej. Była to całkiem niezła produkcja, która jednak nie oddała sprawiedliwości angielskiemu magowi - choćby dlatego, że nie był on w nim Anglikiem. Czy serial poradził sobie lepiej?

Na szczęście, jak można się zresztą domyślić po wstępie, odpowiedź na to pytanie brzmi: jak najbardziej! Co prawda nie znałem Constantine'a z jego złotych lat jako gwiazdy "Hellblazera", ale jako fan tej postaci z New52 (głównie z runu Lemire'a w "Justice League Dark") jestem w pełni usatysfakcjonowany. Matt Ryan znakomicie spisał się w roli angielskiego maga, który w jego wydaniu jest taki, jaki powinien być: arogancki, bezkompromisowy, z kpiącym uśmiechem na ustach, aczkolwiek przez dłuższy czas bez papierosa - NBC nie chciało zachęcać oglądających do palenia. Constantine'owi dzielnie dorównuje kroku drugi plan: Chas jest nieziemsko sympatyczny, Zed bardzo atrakcyjna, Manny tak wkurzający, jak tylko może być anioł, a Papa Midnite znakomicie łączy w sobie kapłana Voodoo i biznesmena.

No dobrze, postacie w show są znakomite, ale jak wypada serial jako serial? Muszę przyznać, że nieco gorzej. Na pewno zaletą serii jest przedstawienie świata, w którym porusza się Constantine - świata zamieszkałego przez stworzenia z legend, mitów i religii ze wszystkich kontynentów, świata dziwacznych, mistycznych gadżetów i innych artefaktów, świata, w którym śmiertelnicy podpisują kontrakty z wysłannikami piekieł. Większość pojedynczych epizodów również trzyma wysoki poziom, ale już główna linia fabularna mi się nie podoba, głównie dlatego, że scenarzyści zamiast jakiegoś znanego zagrożenia głównymi złymi pierwszego sezonu uczynili pewną grupę południowoamerykańskich czarnoksiężników.

Niestety, mimo tych wszystkich zalet "Constantine'owi" nie udało się sprowadzić przed telewizory rzeszy ludzi i został przerwany w połowie produkcji - poznaliśmy głównego masterminda i na tym koniec. Mimo plotek o przenosinach show do innej stacji i kampanii w tej sprawie (która prowadził m.in. Stephen Amell, grający Arrowa w "Arrowie"), nie udało się nic wskórać. Szkoda, że John i spółka nie dostaną kolejnej szansy, bo naprawdę na nią zasługują.


"iZombie"

Szczerze mówiąc, gdyby nie nuda, to bym nawet "iZombie" nie włączył; jego twórcy pracowali wcześniej prze serialu "Veronica Mars", który chociaż był bardzo sympatyczny, o wiele bardziej podobał się moim siostrom i matce niż mnie - ja oglądałem go głównie dla urodziwej Kristen Bell w roli tytułowej. Tak się jednak zdarzyło, że była parotygodniowa przerwa w projekcji pozostałych seriali, więc postanowiłem sięgnąć po ten. I jak dobrze, że się na to zdecydowałem, bo "iZombie" zupełnie dla mnie niespodziewanie wysunęło się na czoło stawki wśród tegorocznych seriali, stając się w zasadzie jedynym show, w którym świetnym bohaterom towarzyszyła równie interesująca fabuła.

Zacznijmy jednak głównie od tych postaci. Początkowo, będę szczery, nie byłem zachwycony, a nawet wręcz odwrotnie - w pierwszym odcinku wszyscy, poza główną bohaterką, przypominali bardziej archetypy niż prawdziwe postacie. Na szczęście każda z tych postaci nabrała z czasem charakteru i szybko polubiłem Raviego, Clive'a, Majora czy znienawidziłem Blaine'a. Jednak największe brawa należą się znakomicie odkgrywającej rolę tytułowej zombie Liv Moore Rose McIver, zwłaszcza że z racji przejmowania części osobowości właściciela swojego mózgowego posiłku musiała ona wcielić się w różne role (od napalonej malarki, poprzez agorafobicznego nerda, do twardej żołnierki), jednocześnie zachowując za każdym razem cząstkę swojego "prawdziwego" ja. No i, od patrzenia na nią oczy też nie bolały - aktorka nadspodziewanie atrakcyjnie prezentuje się z bladą cerą i białymi włosami.

Fabuła, jak już wspomniałem wcześniej, trzyma wysoki poziom postaci i dotyczy to zarówno pojedynczych odcinków, jak i całego sezonu. Wątki poboczne są całkiem ciekawe, ale główny to już po prostu rządzi - w pewnym momencie intryga znacznie się zagęszcza i po prostu nie możemy się doczekać, jak to się rozwinie. Zaletą serialu jest też znakomity humor, a także wysoka emocjonalność niektórych scen - show potrafi nieźle nas wzruszyć czy też zasmucić, a niektórych być może nawet przestraszyć.

Podsumowując, zupełnie nieoczekiwanie "iZombie" okazało się najlepszym z tegorocznych seriali było-nie-było superhero. Na szczęście, będzie kontynuowany (puszczanie bezpośrednio po "Flashu" nie zaszkodziło liczebności widowni) i już teraz można się spodziewać, że będzie równie ciekawie. Jeśli jeszcze nie oglądaliście, nadrobcie to jak najszybciej!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz