piątek, 10 października 2014

"The Amazing Spider-Man 2" - recenzja

Wiecie co? Mimo wielkiej przeciętności, cieszyłem się, kiedy wyszedł Son of Batman - dzięki niemu mogłem dokończyć pisanie BOTTOM7 filmów o superbohaterach. Lepiej jednak by było, gdybym poczekał z tym na The Amazing Spider-Man 2, który o wiele bardziej zasługuje na miejsce w tym niesławnym zestawieniu. Dlaczego uważam ten film za aż tak zły? Odpowiedź znajdziecie w poniższej recenzji. Zapraszam.

Wypadałoby zacząć od fabuły. Po ugryzieniu przez radioaktywnego pająka nastolatek Peter Parker (Andrew Garfield) zyskuje niezwykłe moce, dzięki którym zaczyna działać jako ukochany superbohater Nowego Jorku - Spider-Man. Stara się on pogodzić swoją działalność z życiem prywatnym i związkiem z Gwen Stacy (Emma Stone); do miasta powraca także jego przyjaciel z dzieciństwa, Harry Osborn (Dane DeHaan), który umiera z powodu choroby genetycznej. Jakby tego było mało, Peter musi się zmierzyć z tajemnicą zaginięcia swoich rodziców, a także z Maxem Dillonem (Jamie Foxx), który po porażeniu prądem zmienia się w superzłoczyńcę Elektro. Jak więc widać (albo i nie), już tutaj mamy do czynienia z pierwszą wadą filmu - chce on uchwycić za dużo, przez co w zasadzie żaden wątek nie jest należycie potraktowany. Nawarstwianie kolejnych motywów sprawia, że fabuła posuwa się do przodu w ślimaczym tempie i skacze od jednego wątku do następnego bez większego ładu i składu. Dodatkowo, najwięcej czasu ekranowego dostają rozterki sercowe bohaterów - naprawdę, to według twórców widzowie chcą oglądać w filmie o superbohaterze?

O, patrzcie, Green Goblin też jest w tym filmie. Przez 5 minut!!

Nawet jeśli jednak film skupiałby się na Elektro, nie byłoby dużo lepiej. Max to postać, w której nie ma ani krztyny realizmu - wiem, że są outsiderzy, ofermy itp., ale w życiu nie uwierzę, że istnieje ktoś tak żałosny, jak pan Dillon. No i jeszcze ta jego wspaniała motywacja do zostania villianem - gość po prostu chce, by go widziano! Reszta bohaterów jest nieco lepsza, ale i tak wszyscy zachowują się jak postacie z kreskówki i są kompletnie jednowymiarowi; jedynie Spider-Man (ale już nie Peter Parker) i ciocia May czasem wznoszą się nad ogólny poziom dna. Nic jednak nie przebije filmowych statystów, którzy np. potrafią wielkim tłumem stać 10 metrów od strzelaniny - jak dobrze, że złoczyńcy nigdy nie celują w niewinnych ani też nie trafiają ich żadne rykoszety. Co jednak ważniejsze, wspólne sceny jakichkolwiek postaci wywołują odruch wymiotny. Bywały już filmy, w których przy co drugim dialogu musiałem walnąć się w czoło, ale nigdy jeszcze nie oglądałem produkcji, w której musiałbym użyć całej siły woli, by nie przewinąć każdego z nich. Pomiędzy Peterem i Gwen nie ma żadnej chemii, a kontakty tego pierwszego z Harrym są śmiechu warte, i wcale nie mówię tu o ich potencjale komediowym

Jeśli zastanawialiście się, czy jest gorsza filmowa para niż Anakin i Padme - tak, jest.

Skoro sceny obyczajowe są tak tragiczne, to może sekwencje akcji trzymają wyższy poziom? Otóż tak, wyższy jak najbardziej, ale to po pierwsze nie jest specjalnie trudne, a po drugie wyższy nie oznacza wysoki. Z jednej strony trzeba przyznać, że są one bardzo pomysłowe, wiele się w nich dzieje, a jednocześnie wszystko jest czytelne, ale efekty specjalne są żenująco słabe - w 100% zgadzam się, że sceny, w których ich użyto, wyglądają jakby pochodziły z gry komputerowej, a nie z filmu.

The Amazing Spider-Man 2 okazał się więc nie tylko kiepskim filmem komiksowym, ale i kiepskim filmem w ogóle. Radzę go omijać szerokim (i to bardzo) łukiem. Wielkie rozczarowanie i wcale się nie dziwię, że Sony podobno myśli już o reboocie serii.

Ocena: 2/10.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz