czwartek, 17 września 2015

Dlaczego nie lubię "Baldur's Gate"?

"Baldur's Gate". Och, "Baldur's Gate". "Baldur's Gate", która, jak siebie kocham, zapewniła mi więcej siwych włosów na starość niż wszystko inne, może z wyjątkiem pracy. Dlaczego? Bo wszyscy uważają ją za kapitalną! A ja już nie mogę na to patrzeć, nie mogę patrzeć na kolejne pochwalne (wręcz "wychwalne") posty, na kolejne relacje z kolejnego przechodzenia. Nie wiem, dlaczego tak mam, że cholernie wkurza mnie, kiedy idzie fama, że coś, co jest kijowe, jest świetne. W dzisiejszym poście chciałbym więc krótko napisać, dlaczego "Baldur's Gate" mi się nie podoba. Zapraszam.

Mimo że zasadniczo wystarczyłby jeden argument, nieco rozbuduje ten tekst. Tak więc, po pierwsze, na niekorzyść BG przemawia... AD&D. Ja wiem, że chyba tej wersji D&D zawdzięcza swoją popularność, ale spójrzmy prawdzie w oczy: druga edycja najpopularniejszego systemu RPG świata nie jest ani dobra, ani klarowna. Rozwój postaci sprowadza się jedynie do przydzielania nowych punktów na zdolności władania bronią (opcjonalnie umiejętności złodziejskie) - może sprawdza się to na sesji, ale w grze komputerowej chciałoby się mieć wpływ na coś więcej. No i to nieszczęsne losowanie cech, które na dodatek w zakresie 8-14 nie mają żadnego wpływu na nic, co jest niezbyt logiczne i nigdzie w grze nie zaznaczone. Dalej też nie jest lepiej: malejąca klasa pancerza, skomplikowane TraK0 i rzuty obronne, niejasne interferencje magicznych przedmiotów. Innymi słowy, jeśli ktoś nie grał na "papierze" lub uważnie nie studiował instrukcji (ja zasadniczo jako posiadacz BG z kioskowej eXtra Klasyki w ogóle jej nie miałem, więc nawet nie jestem pewien, czy w instrukcji to wyjaśnione było - ale kiedyś ją widziałem i zdaje mi się, że tak) poruszał się w systemie gry po omacku.

Porzućmy jednak coś, na co autorzy gry wpływu nie mieli (oparcie całości na AD&D miało zapewne podłoże marketingowe i za decyzję tę odpowiadał ktoś na samej górze) i zajmijmy się tym, co oni sami spieprzyli. Otóż, najzwyczajniej w świecie, BG jest cholernie nudne! Przez większość czasu, który spędzimy w grze, absolutnie nic się nie dzieje - chodzimy po pustych lokacjach (a nie, jest parę drzew) i to tak pustych, że spotkanie wilka czy nawet xvarta jest dla nas wspaniałą przygodą (inna rzecz, że dla 1-poziomowej drużyny wilk stanowi spore wyzwanie). No dosłownie emocje jak na grzybach - sam nazywam BG "symulatorem chodzenia po lesie" (słyszałem kiedyś lepsze, ale niestety zapomniałem). Zaprawdę, nie wiem, kto stwierdził, że epicka przygoda polega na chodzeniu po mniej lub bardziej zielonych okolicach - jak dla mnie, spokojnie możnaby zmniejszyć liczbę lokacji trzykrotnie i wciąż byłoby mnóstwo miejsca na bezcelowe chodzenie. Prosty przykład: żeby dojść do Gospody pod Pomocną Dłonią, musimy przejść dwa obszary, na których mamy dokładnie dwa (słownie: dwa) większe spotkania: gadkę z Montaromem i Xzarem oraz walkę z ogrem. Co ważne, prolog nie zapowiada tego wszystkiego: w Candlekeep na początku gry jest masa roboty, przez co to krótkie wprowadzenie jest moim ulubionym fragmentem gry. Może w końcówce gry się to poprawia (sam doszedłem "jedynie" do Wrót Baldura, robiąc wcześniej wszystko to, co można było zrobić), ale nie mam zamiaru męczyć się 70 godzin, żeby potem przez 10 mieć rozgrywkę (swego czasu podawano, że właśnie tyle zajmuje przejście, zapomniano jednak dodać, że 3/4 z tego to nic.

Powiecie może: "hej, ale przecież fabuła Cię pcha do przodu, jest taka fajna i w ogóle". Otóż nie! Po pierwsze, fabuły przez większość czasu nie widać: zwiedzając kolejne lokacje poboczne (a tych w grze jest zatrzęsienie, chociaż w większości pustych) nic nam o niej nie przypomina. Po drugie, jest ona wtórna jak konstrukcja cepa: uciekasz z jakiegoś zadupia ze swoim mentorem posługującym się tajemnymi mocami, a nastepnie wpadacie w zasadzkę postaci w czarnej zbroi, która zabija twego nauczyciela i która później okazuje się członkiem twojej rodziny. Tak, tak, dobrze niektórym z Wam się wydaje: to czyste "Gwiezdne Wojny" - niby nie ma lepszego wzoru do naśladowania, dodatkowo typowe fabuły fantasy lubię, ale to kolejny powód mojej irytacji, że coś takiego jest wychwalane pod niebiosa.

Poza tym, BG cierpi na to, co wszyscy pionierzy: wiele następnych tytułów zrobiło to, co BG zrobiło w porządku lub dobrze po prostu lepiej. Taktyczna walka? Nawet nie wybiegając zbyt daleko w czasie, "Icewind Dale" przyniósł lepsze walki i dodał to tego o wiele lepsze rozmowy (z wpływem rasy, klasy czy atrybutów), jednocześnie eliminując nudę i zwiedzanie kolejnych, pustych lokacji - a to przecież "tylko" taktyczny hack'n'slash.

Podsumowując, "Baldur's Gate" to gra straszliwie nudna i oparta na kiepskim systemie - innymi słowy, po prostu słaba gra. Należy ją szanować za to, że podniosła cRPGi z kolan i wprowadziła je pod strzechy, ale ten cały hype pt. "najlepszy przedstawiciel gatunku" jak dla mnie zakrawa na kpinę. Ludzie, obudźcie się!

3 komentarze:

  1. Z ulubionymi grami sprzed lat jest ten mankament, że w naszej pamięci zawsze zapisują się korzystniej, niż wypadły by w konfrontacji z czasami obecnymi. Poza tym w roku w którym powstał BG rzeczywiście na rynku cRPG nie było za kolorowo, a twórcy postawili też na dobrą (jak na tamte czasy) kampanię marketingową. Do dziś pamiętam reklamy tej gry w nieistniejącym już Secret Service... ale do rzeczy. Generalnie wspominam BG pozytywnie, prawdopodobnie dlatego, że w tamtych czasach nie było niczego lepszego oraz pewnie dlatego, że było to dla mnie swoiste objawienie i początek przygody z gatunkiem RPG. Dla mnie to było przejście z jakichś prostych platformówek na grę sprzedawaną na 5 płytach CD (łoo jaciu, już samo to robiło wrażenie), z fabułą, rozwojem postaci itd. Wówczas gra wydawała mi się niezwykle złożona. Zresztą BG przeszedłem w całości dopiero parę lat później, po kolejnym odkryciu jakim było papierowe DnD. Tu przyznaję Ci rację, że wcześniej nie miałem zielonego pojęcia jak działa mechanika gry, nawet 2k6 było dla mnie jakimś kosmicznym zapisem, który absolutnie nic mi nie mówił. Ale mimo to człowiek grał dalej, wybierając broń i ekwipunek trochę na oślep, trochę po jego cenie u sprzedawcy.

    Ale odbiegłem od tematu... lata lecą, gry się zmieniają. W zestawieniu z dzisiejszymi grami BG wygląda słabo. W tamtych czasach było mega i to na tyle, że do dzisiaj ludzie nie potrafią się pozbyć tego odczucia jego wspaniałaości. A że teraz moda na bycie geekiem (oraz jaranie się Zeldą i Linkiem, btw. ciekawe ile osób rzeczywiście w to grało) to i Baldur chyba na tym trochę się wybił :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tu się zgodzę, że wspomnienia a rzeczywistość to dwie różne rzeczy. Sam ostatnio nabrałem nieziemskiej ochoty na H2, tylko po to, żeby się przekonać, że bardzo brakuje mi wielu ulepszeń wprowadzonych przez późniejsze części z piątką na czele.

      Problem jednak z Baldurem nie jest taki, że żyje wyłącznie w pamięci odbiorców - wtedy bym to zrozumiał, bo gdy pierwszy raz w niego u kumpla zagrałem, też byłem zachwycony. Chodzi mi o to, że ludzie wciąż w to grają i mimo to dalej twierdzą, że ta gra jest oh, ah i o my good, harder, harder.

      Usuń
  2. Plackiem byłeś jesteś i plackiem zostaniesz :) takie moje subiektywne zdanie

    OdpowiedzUsuń