piątek, 21 listopada 2014

"Interstellar" - recenzja

Christopher Nolan jest jednym z najbardziej znanych współczesnych filmowców. Obrazy takie jak The Dark Knight czy Incepcja zapewniły mu nie tylko sławę i pieniądze, ale i rzesze oddanych fanów. Osobiście nigdy się do nich nie zaliczałem, ale tytuły Nolana zapewniały mi przynajmniej solidną rozrywkę. Niestety, w wypadku Insterstellar jest zupełnie inaczej, o czym przekonacie się, czytając poniższą recenzję. Zapraszam.

Film należy do gatunku science-fiction i zaczyna się na Ziemi, na której panuje klęska głodu z powodu wymierania roślin uprawnych (i chyba wszystkich innych) - właściwie trzyma się jeszcze jedynie kukurydza. Od razu poznajemy także niejakiego Coopera, byłego pilota i inżyniera, obecnie rolnika, mieszkającego na farmie wraz z teściem i dwójką dzieci. Tęskni za dawnymi czasami i nie cierpi swojego nowego zawodu, ale dziwna anomalnia grawitacyjna w jego domu daje mu szanse na odmianę losu swojego i całej ludzkości, kiedy pod skrzydłami resztek NASA wyrusza do innej galaktyki przez portal pozostawiony przez tajemnicych "Nich" niedaleko Saturna.

Już czytając to małe streszczenie widzicie, że scenarzyści, Nolan i Nolan (brat, nie żona), niezbyt się wysilili. Już pal sześć sztampowość motywów, bo wszak lubimy to, co dobrze znamy, ale po wszystko jest albo kiepsko wyjaśnione, albo po prostu głupie. Jakim cudem nikt nie utrzymuje armii, skoro ochrona własnych rezerw żywności (i zagrabianie rezerw innych) powinna być kluczowa? Dlaczego Cooper dostaje stanowisko pilota promu kosmicznego, skoro nie latał od 10 lat, nawet na symulatorze? Dlaczego mimo iż kukurydza jest tak ważna, wciąż podjadają ją sobie do meczu? I tak dalej, i tym podobnie - czym więcej pytań zadamy, tym wszystko wyda się głupsze.

Jednak nawet kiepska fabuła potrafi się obronić, jeśli zostanie dobrze poprowadzona. Tutaj jednak tak nie jest. Film jest na maksa rozwleczony i przysiągłbym, że nie trwa trzech godzin, a co najmniej dwa razy tyle. W filmie jest mnóstwo niepotrzebnych segmentów, a każda scena musi się ciągnąć i ciągnąć. Przykładowo, mamy dokowanie promu - chyba z pięć razy kamera pokazuje sekwencję "Cooper za sterami - drugi pilot przy joysticku - statek zbliża się do doku". Takie samo podejście zaprezentowano także podczas scen akcji, co jest błędem nie do wybaczenia - to cholerne sceny akcji, powinny być szybkie, intensywne i dynamiczne, a nie powodować zasypianie. Przez to wszystko nawet zakończenie i wyjaśnienie tożsamości "Ich", które mogłoby mi się podobać (zwłaszcza, że nie wykorzystano niepoprawnej moim zdaniem teorii czasu "liniowego") wydaje się okropne - po prostu chciałem, by męka zwana Interstellar już się skończyła.

Zaletą filmu mogłaby być obsada, bo Christopher Nolan jak zwykle zgromadził na planie znakomitych aktorów, na czele z Matthew McCounaughey'em (Cooper), Anne Hathaway (dr Brand) i Jessicą Chastain (Murph) na czele. Mogłaby, ponieważ nieważne, jakby się starali - a szczerze mówiąc nie starali się - to z tak płaskich postaci (nagroda dla tego, kto zapamiętał imię wspomnianego w poprzednim akapicie drugiego pilota) i tak tragicznych dialogów nie dałoby się nic wycisnąć. W tym pierwszym prym wiedzie córka Coopera Murph, która nawet jako dorosła i podobno diabelnie inteligentna kobieta ma żal do ojca, że wyruszył na tę cała kosmiczną wyprawę, mimo że sama poświęca swoje życie tej samej sprawie, z kolei w drugiej dr Brand i jej monolog o miłości - jak siebie kocham, słuchając go musiałem walić się w czoło raz za razem, aż było to chyba słychac na całej sali kinowej.

Wypadałoby też wspomnieć o zaletach, ale szczerze mówiąc, większości z tych, o których wszyscy mówią (zdjęcia, muzyka), nawet nie zauważyłem, pochłonięty oczekiwaniem na upragnione zakończenie. Stąd jedyną rzeczą, którą zaliczam do zalet produkcji, są dwa roboty, TARS i CASE, którzy może i zwykle pełnią rolę comic-reliefów, ale prezentują znakomity i oszczędnie dawkowany humor.

Podsumowując, Interstellar można spokojnie nazwać "The Roomem" filmów science-fiction - łączą je debilny scenariusz, tragiczne postacie i mnóstwo scen prowadzących do nikąd. Po prostu wstyd, że coś takiego wyszło spod ręki zawodowych i uznanych filmowców - po prostu już nie mogę się doczekać momentu, w którym najnowszy film Nolana stanie sie obiektem kpin tych wszystkich youtube'owych krytyków. 1+/10, przy czym plusik wyłącznie za TARSa i CASE'a.

P.S. W tekście miały być screeny z filmu, ale z tego wszystkiego nie chciało mi się ich szukać. Dlatego zamiast nich pojawiły się znakomite memy o fandomie Nolana, wrzucone na forum Insimilionu przez jednego z tamtejszych użytkowników.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz