niedziela, 3 sierpnia 2014

"Xena: Wojownicza Księżniczka" - wrażenia po całości

Już nadspodziewanie dawno, bo pod koniec maja bieżącego roku, dzieliłem się z Wami wrażenia po obejrzeniu 1. sezonu jednego z seriali mojego dzieciństwa, mianiowicie "Xeny: Wojowniczej Księżniczki". Tekst ten znajdziecie tutaj, a dzisiaj zajmiemy się całym serialem. Zapraszam.

Tym razem przyjmę odwrotną kolejność i zacznę od oceny fabuł poszczególnych odcinków, które nazwałem największą zaletą 1. sezonu. Niestety, później nie jest tak różowo, bowiem, niestety, stanowczo za dużo (nie liczyłem, ale jest możliwość, że większość) jest odcinków typowo komediowych, a nie da się ukryć, że są one bardziej żenujące niż śmieszne, przynajmniej w większości (chociaż w wielu trafia się jeden czy dwa "śmiechowe" momenty). Warto jednak zaznaczyć, że zasadniczo jakość tych odcinków komediowych poprawia się w czasie i już w 6. sezonie wszystkie są naprawdę ok.

Powyższa wada przeszkadza tym bardziej, że jeśli twórcy robią odcinki na poważnie, na ogół trzymają one wysoki poziom. Szczególnie podobały mi się dłuższe historie, chociaż ich niestety jest niewiele: "The Rift" (wchodzący w skład "Dahak Storyline", dziejącego się także na "łamach" "Hercules: The Longest Journey"), "Twilight of the Gods" czy "Nordic Trylogy" to jedyne przykłady, które przychodzą mi do głowy. Jednakowoż, sporo epizodów spina w klamrę jakaś postać (np. odcinki "rzymskie"), motyw (np. wizja Xeny dotycząca śmierci Gabrieli) czy miejsce akcji, nawet jeśli nie są one swoimi bezpośrednimi kontynuacjami - fajnie, bo dzięki nim mamy ciągłość akcji.

"Twilight of the Gods" - najlepsza historia w "Xenie" - już w toku

Twórców serialu trzeba także pochwalić za zróżnicowanie otoczenia, w którym rozgrywa się akcja poszczególnych epizodów. Większość oczywiście toczy się w Grecji, ale często odwiedzamy Italię, a czasem przenosimy się nawet na daleki wschód (Chiny, Indie, Japonia - odcinki w Państwie Środka należą do najgorszych w całym show) czy północ (Syberia, Skandynawia); jest także kilka odcinków z akcją umieszczoną współcześnie.

Parę słów należy także poświęcić ostatniemu odcinkowi (a raczej odcinkom, jest on bowiem dwuczęściowy), który był już kolejnym finałem, po którym musiałem spytać sam siebie: "czy kiedyś zobaczę dobre zakończenie serialu?". Niedobrane do wagi całości miejsce akcji (Japonia), brak występów ważnych postaci czy nawet wzmianek o nich, końcowa deus-ex-machina - całość byłaby spoko, gdyby wrzucili ją w środek sezonu, ale jako zakończenie całości serialu w ogóle się nie sprawdza.

Kilka odcinków dzieje się w Chinach -
- niestety, dziwna filozofia i niepotrzebne magiczne moce znacznie obniżają ich poziom

Zamknijmy już rozważania na temat odcinków, a przejdźmy do postaci, bo umówmy się - to one tworzą ten serial i go ciągną. We wrażeniach z 1. sezonu pisałem, że przez wiele odcinków Gabriela jest strasznie irytująca; niestety, w przekroju całego serialu bardziej irytuje Xena, a raczej maniera aktorstwa Lucy Lawless, która prezentuje głównie dwie-trzy miny sprzężone z dwoma-trzema rodzajami głosu, przy czym jednak winiłbym bardziej reżysera niż aktorkę. Przeszkadza także to, że Xena jako postać od początku do końca w zasadzie stoi w miejscu, a jeśli już pojawia się jakiś rozwój, to albo nie wywiera długotrwałego wpływu, albo jest tematem retrospekcji. Dlatego też w końcu zaczynamy lubić Gabrielę, bo ta akurat psotać podlega ciągłym zmianom: obserwujemy pierwszą walkę Gabrieli, pierwszy seks Gabrieli (no dobra, to off-screen), pierwsze zabójstwo Gabrieli, zmianę poglądów Gabrieli oraz kolejne coraz skąpsze ubrania Gabrieli - i za każdym razem z czegoś to wszystko wynika i nie zmienia się ot tak. Swoją drogą, jak Renee O'Connor ścina włosy i dostaje przedostatni kostium zaczyna być prawdziwą ozdobą serialu: w długiej fryzurze była jakaś papusiowata, w krótkiej zmienia się to na "mummy, can I fuck her?".

Jeśli już jesteśmy przy tych dwóch postaciach, wręcz trzeba poruszyć temat tzw. "subtextu", czyli domniemywanego związku dwóch głównych bohaterek (wspomniałem o tym we wrażeniach z pierwszego sezonu). Jak dla mnie, o żadnym subtextcie nie może być mowy: sam nazwałbym to raczej "textem". Xena i Gabriela definitywnie są lesbijską parą i o ile wszelkie teksty "kocham Cię" możnaby potraktować jak zapewnienia przyjaźni (jak w książkowym "Władcy Pierścieni"), to o tyle wszelkich "jesteś światłem mego życia", "jakby zostało mi 30 sekund życia, chciałabym spędzić je patrząc w twoje oczy" nie można odczytać inaczej niż jako romantyczne wyznania. Naprawdę, nie potrzeba tych paru nieśmiałych całusów (i jednego całkiem śmiałego) by być pewnym łączącego bohaterki uczucia.

Wierzcie mi: nie potrzeba takich scen, by natura związku Xeny i Gabrieli była aż nadto widoczna

Poza parą głównych bohaterek przez serial przewinęła się cała plejada postaci powracających, a o części z nich trzeba kilka słów napisać. Na początek idzie Joxer, o którym wspominałem w poprzednim tekście o "Xenie" i którego chciałbym z tego miejsca trochę jakby przeprosić. Nie zrozumcie mnie źle, przez większość czasu ekranowego to wciąż xenowy Jar-Jar Binks, czyli debil i fajtłapa, ale kiedy twórcy zaczynają traktować go poważnie (jak choćby w dużej części poświęconemu mu odcinkowi "The Convert"), zaczyna być o wiele bardziej żywą i budzącą sympatię postacią - zwłaszcza wtedy, kiedy pokazuje swoją odwagę i lojalność wobec Xeny i Gabrieli. Mało tego: jakbym miał wybrać najlepszą pod względem kontaktów między postaciami scenę w całym serialu, wskazałbym tą, w której to właśnie Joxer odgrywa pierwsze skrzypce (z Xeną w "Soul Possession"). Podsumowując, kiedy w 6. sezonie w zasadzie się nie pojawiał, było mi naprawdę przykro.

Sporo miejsca serial poświęca także dwóm wrogom Xeny: Aresowi i Callisto. Podtrzymuje swoje zdanie, że lubię jednoodcinkowych przeciwników, ale ta dwójka ma nad nimi trzy przewagi. Po pierwsze, są to postacie o wiele lepiej napisane i zagrane (chociaż zarówno Kevin Smith, jak i Hudson Leick grają swoje role z przesadą). Po drugie, stanowią dużo większe zagrożenie, czy to z powodu swoich boskich mocy i zdolności manipulacji, czy to z powodu związku z mroczną przeszłością tytułowej bohaterki. Po trzecie, oboje się znacznie rozwijają, i chociaż wątek Callisto kończy się dziwnie, to Ares idzie może w przewidywalnym kierunku, ale tak daleko, że jest to powód do zdziwienia. Tak czy owak, ta dwójka zawsze zapewnia duże emocje. Jednakże, dla równowagi trzeba jednak wspomnieć o jednej męczącej postaci powracającej: Eve'ie. Koncepcyjnie jest całkiem w porządku, ale umiejętności aktorskie grającej ją Adrienne Wilkinson są naprawdę marne.

Pojawienia się Callisto lub Aresa zwykle zwiastuje duże kłopoty - dla Xeny, nie widzów

Z pierwszego sezonu wciąż przetrwała tradycja sprowadzania do Xeny historycznych postaci (chociaż jest ich proporcjonalnie mniej niż w pierwszej serii) - tutaj warto zwrócić uwagę, że jednym z głównych przeciwników "Wojowniczej Księżniczki" jest... Juliusz Cezar (swoją drogą, gra go Carl Urban, wcielający się także w Cupida i dwie role jednoodcinkowe - jedyny aktor z Xeny, który zrobił później karierę kinową). Mało tego! Twórcy nie bali się sprowadzić do serialu nawet... Jezusa! No dobra, brakło im odwagi, by nazwać go po imieniu i oficjalnie jest to Eli z Indii (aczkolwiek sam mówi, że tam dopiero przywędrował, a wcześniej miał kumpla Caleba, które to imię jest żydowskie), ale nie oszukujmy się: to Jezus pełną gębą - miłość, Abba, drugi policzek itp. I wiecie co? To świetne przedstawienie Jezusa i nikt nie powinien się czuć urażony.

Podsumowując, cały serial naprawdę warto obejrzeć, nawet jeśli trzeba przeboleć odcinki komediowe. Ma sporo dobrych historii, świetne postaci i urok lat 90-tych. Szczerze polecam, zwłaszcza, że na "Grę o Tron" jeszcze sobie poczekacie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz