środa, 23 kwietnia 2014

Animowana kriokineza

Chodź za oknem już ciepło, to jednak na moim ekranie zima. Świąteczna wizyta w domu rodzinnym zaowocowała bowiem poleceniem przez siostrę "Krainy lodu", a jej sansowe mamrotanie na temat "Elsa + Jack Frost" jakimś sposobem wzbudziło we mnie chęć na kolejną projekcję "Strażników Marzeń". Oba te filmy łączy właśnie temat mocy kriokinezy, dlatego też nie ma żadnych przeciwwskazań na umieszczenie ich w jednym poście. Zapraszam.


"Strażnicy Marzeń"


Zaczynamy od nieco starszej i wcześniej przeze mnie obejrzanej animacji, "Strażników Marzeń". Najszybciej, najłatwiej i najtrafniej byłoby powiedzieć, że to "The Avengers" dla najmłodszych. Tytułowi Strażnicy (cały zwrot Strażnicy Marzeń w filmie ani razu nie pada) to elitarna grupa, której zadaniem jest ochrona dzieci. W jej skład wchodzą takie tuzy jak: Święty Mikołaj, Zając Wielkanocny, Piaskowy Dziadek i Wróżka Zębuszka. Kiedy po wielu latach powraca ich przeciwnik, Boogyman (zwany tutaj Pitchem), Księżyc postanawia włączyć do zespołu Jacka Frosta - krnąbrnego chłopaka potrafiącego tworzyć śnieg i lód, którego, jak to w takich wypadkach bywa, praca zespołowa niezbyt pociąga, a który nauczy się dzięki temu dużo więcej niż tylko pracy w grupach.

Zanim przejdę do omawiania zalet filmu, trzeba zwrócić uwagę na jedną rzecz. Animację oglądałem zarówno w wersji angielskiej, jak i z polskim dubbingiem, i niestety muszę przyznać, że choć ten drugi jest jak najbardziej poprawny, to jednak nie umywa się do oryginału. Przede wszystkim, jak zwykle zresztą, gdzieś zatracono akcent poszczególnych postaci, który był ciekawym elementem ich kreacji. Ponadto, tłumacze popełnili kilka gaf, jak zmiana Piaskowego Dziadka w Piaskowego Ludka (aczkolwiek może w większości regionów polski funkcjonuje ta druga nazwo) czy uparte nazywanie Boogymana Czarnym Panem (Voldemort, czy jak?). Tak więc jeśli macie wybór, lepiej obejrzyjcie wersję angielską.

To, co w opisywanej animacji zwraca największą uwagę, jest świetna kreacja tytułowych postaci. Dobrotliwego Mikołaja (a właściwie bardziej Dziadka Mroza, na co wskazują ubiór i rosyjski akcent) czy słodkiego Zająca trza było przecież ukazać jako pełnoprawnych bohaterów filmu akcji. Dlatego też North (jak tutaj nazywają Mikołaja) ma tatuaże na rękach i dwie szable, Zając w bandolierze nosi bumerangi i jajeczne bomby, Piaskowy Dziadek szaleje z ukręconymi z piasku biczami, a Zębowa Wróżka dysponuje całym zastępem kolibropodobnych pomocniczek. Jednocześnie każde z nich wciąż jest oddane dzieciom całym sercem i każde z nich może spokojnie odwiedzić malucha w nocy. Oczywiście nie dotyczy to Boogymana, który czasem jest naprawdę straszny i którego spokojnie można by usadzić w jednej ławce z Lokim.

Film, do czego przyzwyczaiły nas animacje Dreamworksa, jest olśniewający wizualnie i pełen akcji. Na pierwszy plan wysuwają się tutaj oczywiście walki z Pitchem (gdzie bezsprzecznie króluje Piaskowy Dziadek), ale i zbieranie zębów przez ekipę, i malowanie jajek z Zającem, i zwiedzanie fabryki Northa czy przejażdżka jego saniami zapewnia oczom prawdziwą ucztę. Uszy także nie będą się nudzić, gdyż umyzycznienie całości stoi na bardzo wysokim poziomie. Kilka miłych chwil będą miały także usta, gdyż jak przystało na nowoczesną animację, humor leje się gęsto i nie raz można się uśmiechnąć, a także poczuć inne emocje - kilkanaście ostatnich minut jest naprawdę wzruszające. Jednocześnie nie można zapominać, że jest to też bajka dla dzieci, a skoro bajka, to i z morałem - przygody Jacka dostarczają maluchom wielu ważnych lekcji, od konieczności pomagania innym do ważności poszukiwania samowiedzy i samoakceptacji.

Podsumowując, całość zapewnia dobrą zabawę zarówno dzieciom, jak i ich opiekunom, dostarczając nie tylko sprawnie prowadzonej akcji, ale i audiowizualnej uczty.

"Kraina Lodu"



"Kraina Lodu", zgodnie z kanonem Disneya, jest opowieścią bazującą na znanej historii - w tym wypadku "Królowej Śniegu" Andersena (aczkolwiek bazującą baaardzo luźno). Przenosimy się w niej do krainy Arendelle, której władcy mają dwie córki: młodsza Anna jest całkowicie normalna, natomiast starsza Elsa potrafi z niczego wyczarować śnieg i lód. Kiedy podczas jednej z zabaw Anna zostaje przypadkowo ugodzona "magiczną śnieżynką" i tylko interwencja trolli umożliwia jej wyleczenie, rodzice postanawiają odseparować Elsę i za wszelką cenę nie dać jej mocy ponownie się ujawnić. Po parunastu latach królewska para ginie podczas sztormu i Elsa podczas swojej koronacji po raz pierwszy ma stanąć przed poddanymi. Jak łatwo się domyślić, jej moc przypadkowo się manifestuje i sprowadza na królestwo nagłą zimę. Królowa ucieka więc w góry, ale Anna wciąż wierzy, że uda jej się sprowadzić siostrę z powrotem i przerwać lokalne oziębienie.

To, co różni "Krainę lodu" od "Strażników Marzeń", a przez uogólnienie animacje Disneya od prac Dreamworks jest fakt, że ta pierwsza to pełnoprawny musical, w którym chyba więcej niż połowę czasu projekcji zajmują piosenki. I to takie piosenki, że hej! Animacja jest wspaniale umuzykolniona, i chociaż najbardziej znane jest oskarowe "Mam tę moc", to także wszelkie piosenki Anny (zwłaszcza "Ulepimy dziś bałwana") są znakomite; trzeba jednak wspomnieć, że śpiewana przez znakomicie dubbingującego bałwanka Olafa Czesława Mozila "W lecie" oraz piosenka wybitnie niepotrzebnych trolli "Nie ten-tego" sprawiają już dużo gorsze wrażenie. Żeby jednak nie kończyć akapitu narzekaniem, powiem także, że również warstwa wideo jest kapitalna - postacie są pełne szczegółów, a tak ładnego śniegu chyba nigdy nie widzieliśmy w filmie animowanym.

Zaletą filmu jest też spora dawka humoru, którą dostarczają głównie dwie postacie. Pierwszą z nich jest główna bohaterka animacji, czyli księżniczka Anna, która zresztą szybko awansowana na jedną z moich ulubionych postaci Disneya i na pewno drugą w kolejności ulubioną żeńską postać Disneya (oczywiście po Księżniczce Leii). Po pierwsze, jest naprawdę uroczo narysowana, a po drugie strasznie postrzelona (w pozytywnym sensie) i entuzjastycznie nastawiona do wszystkiego. Drugą komediową postacią jest wspomniany już bałwanek Olaf, którego jak już wspomniałem wspaniale zdubbingował Czesław Mozil (aż szkoda, że jest zbyt charakterystyczny, by na stałe trafić do dubbingu). Olaf bowiem nie tylko jest głupiutki, ale i jego największym marzeniem jest "trafić" do lata i wygrzewać się w ciepłym słoneczku. Postacie te oczywiście kradną cały film, ale nie znaczy to, że pozostałe są złe - po prostu nie są aż tak dobre.

Bajka oczywiście jak to bajka ma też morał, oscylujący głównie według samoakceptacji i miłości. Warto zwrócić zwłaszcza uwagę na ten drugi motyw, gdyż ku mojej radości postawiono przede wszystkim na miłość siostrzaną i żadne "pocałunki prawdziwej miłości" nie są potrzebne, by całość się dobrze skończyła.

Podsumowując, "Kraina lodu" to świetny film animowany, który godzien jest stanąć w jednym szeregu z najsłynniejszymi dokonaniami wytwórni Disneya.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz